poniedziałek, 15 listopada 2010

Weekend długi


Lampa kupiona.
Herbata ciepła z cytryną.
Rozomowy o polskim ułanie popełnione.

środa, 3 listopada 2010

Skaczące Pasibrzuchy we mnie

Doświadczyłam nieopisanej, nieograniczonej ulgi. Mama ma się dużo lepiej, mam nadzieję , że najgorszego już doświadczyliśmy. Pora na normalność, na rozmowy, na bycie. Skakać do góry się chce, krzyczeć, śmiać się , wychodzić do ludzi.

Powolniak też już wygląda dużo lepiej – ma już w końcu zęba, którego w Espani wybił mu zły Hiszpan. Poza tym się ogarnia, mimo,że jego marzenia uciekły trochę w siną dal, stara się. Życie weryfikuje wszystko, nasze plany , marzenia…I trzeba tą gorzką pigułę połknąć jak żabę – i właśnie Powolniak to robi.
Od kiedy Mama wyszła ze szpitala zajmujemy się Piątym Piętrem, akuratnie malujemy po raz wtóry przedpokój – nie mogłam patrzeć na ten okropny oczojebliwy kolor
Wczoraj w ogóle poszliśmy do Helikonu na Długiej – i muszę przyznać , że tęskniłam za takim kinem. Małym, ciasnym, bez cateringu, ze starymi fotelami. Po prostu nagi film i nagi widz.


aaaa...i jeszcze jedno - redukcja

środa, 20 października 2010

Cicho sza.

Cicho sza.

Moja głowa i wszystkie myśli siedzą przy łóżku Mamy. Siedzą i milczą.

Mamo weź wyzdrowiej, proszę.

wtorek, 5 października 2010

Łapiduchy i inne lotne organizmy

Wróciliśmy…cały tydzień temu. Jakoś trudno się ogarnąć i znów „nienormalnie” żyć w mieście. Dziwaczne uczucie ;) Ale skłamałabym gdybym napisała, że nie tęskniłam za : łóżkiem, chlebem zwykłym krojonym, mięsem, kotem.
Pomału się rozkręcam, zaczynam organizować sobie czas, jak to miałam w zwyczaju przez 5 lat studiów – szkoła językowa wybrana, dywan wybrany, pomysły znowu się rodzą.

Od paru dni Powolniak przygotowywał mnie na rozmowę odnośnie jego planów życiowych, ale w końcu jak je wypowiedział bezpośrednio – to tak mnie ubodło to w całe ciało, że aż trudno to opisać. W żadnym wypadku nie popieram jego decyzji, jego ruchów z tym związanych – bo jestem sceptykiem, nie latam wysoko w chmurach, bo po prostu parę razy zostałam z nich brutalnie ściągnięta na ziemie. Boję się przestrasznie, że coś nie wypali..Mimo to trwam z Nim i przy Nim, jestem naiwna, ale co mogę zrobić.

czwartek, 26 sierpnia 2010

ViVa Espania !

Raz - Dwa - Hiszpania..na miesiąc cały.



środa, 18 sierpnia 2010

Czasomierzalnik

Czas szybko płynie, z utęsknieniem odliczam go do przyszłego czwartku, do chwili, gdy zobaczę Powlniaka kochanego , czekającego na mnie na jednym z hiszpańskich lotnisk. Tęsknota, to zło, które ogrania ze wszystkich stron – na brak wypełniaczy czasu nie narzekam, ale narzekam na brak Powolniaka. Nigdzie się nie krząta, nie siedzi i nie patrzy na żadne giełdowe wykresy, nie parzy kawy czarnej i mocnej, nie mówi, że mu zabieram kołdrę…nie ma go, a mi źle .

Czas leczy – moja długoletnia przyjaźń wydaje się odzyskiwać blask, który kiedyś od niej emanował. Jest niewymuszona, luźna i udana.

Czas pokaże..

piątek, 23 lipca 2010

co się dzieje, się


No i jak na razie to się udaje.
Chyba gra, z M. spotykam się regularnie, śmieję się regularnie i gadam regularnie. Nie chcę zapeszać, ale nasze relacji i 6 letnia przyjaźń znów zaczynają być jakie jak były.

Co do Powolniaka to tydzień temu wyjechał do Prowansji. Spotykamy się za miesiąc w Barcelonie.
Bez niego czuję się fatalnie. Ale dzięki takim długim wyjazdom, uświadamiam sobie jak ważny jest on w moim życiu.

Tęsknie, ale nie próżnuję - umówiłam się z kolegą Bażantem na remont – więc może przy dobrych wiatrach będziemy mieli gabinet.

Ps. znów zapomniałam zrobić zdjęcia chillu room'u.Za to zdjecie z urodzin Powolniaka ;)

środa, 16 czerwca 2010

Tunel


Czasem, gdy nam się wydaje, że wszystko już stracone , że przepadło i nie wróci…. To czasem Wraca i pojawia się druga czy też kolejna szansa. W związku z tym rodzi się pytanie, czy próbować mimo nieudanych prób ?
Upiekłam wczoraj ciasto truskawkowe i zjadłam niemal jego ćwiartkę. Usiadłam i zaczęłam intensywnie myśleć o mojej przeszłości, o błędach, partactwach, winach i tym samym o winach innych . Kiedy zależy nam na kimś, jesteśmy w stanie dużo wybaczyć i dalej próbować – chyba z miłości, bo nie potrafię znaleźć innego wytłumaczenia. A kiedy należy przestać ?

W kolejnym tygodniu znów będę starała się odzyskać najlepszego na świecie przyjaciele, który jakimś cudem porzucił mnie bez słowa. Skoro się spotykamy (pierwszy raz od czterech miesięcy), to znaczy , że obojgu nam czegoś brak. Jeżeli nie poprzestaniemy na pustych słowach, tylko weźmiemy się za odbudowę tego, co łączyło nam nieprzerwalnie przez 5 lat, to głęboko wierzę, że się nam uda. Tylko jak ja przeżyję porażkę?

Ps. Krótka relacja z piątego piętra : Prawie kończymy remont chill zone - zostały nam tylko tapety na jednej mikro ścianie. Następnym wyzwaniem będzie gabinet Powolnika , który się upiera na fototapetę z Wallstreet, która rzekomo ma go motywować. ;)

poniedziałek, 7 czerwca 2010

Mameła vs Chybotliwy Chybioł




A w Krakowie na Brackiej w Nowej Prowincji można zjesć przepyszne ciasto rabarbarowe i łowić liscie mięty z lemoniady.

środa, 28 kwietnia 2010

Jedziemy w góry ;)

Jedziemy w góry, może odpoczniemy i wychillujemy się. Zjem oscypka z konfiturą z żurawiny, zobaczę morskie oko i wrócę z większą energię. Będę skakać i wywijać chochoły, bo ostatnio jakoś przygasłam. Weekend intensywny, chcieliśmy z Powolniakiem skorzystać z „rozsmakuj się w Gdańsku „ , ale wszędzie były takie tłumy, że zdecydowaliśmy się przekąsić coś a dawno nie odwiedzanej „Restauracji Rosyjskiej” na Długiej więc z 50 % promocji w sobotę nie dane nam było skorzystać. W sumie nie ta tego złego, bo po porannym, niedzielnym spacerze, zaliczyliśmy herbatę Krzysiowią i deser o wdzięcznej nazwie – Bambo w lesie ;)

Wczorajsze wspinanie, godne pożałowania – brak sił i chyba niemoc psychiczna. Zobaczymy jak dzisiejsze zajęcia z nauki pływania ;) O dziwo, nie jestem najstarszym uczniem ;)

czwartek, 15 kwietnia 2010

wtorek, 30 marca 2010

Remont cd.

I znów mamy na piątym piętrze bajzel . Powolniak wziął się za kolejny pokój, który ma służyć nam jako chillout zone ;) Wygodne, miękkie kanapy, odpalona arabska szisza i spokojne rytmy. Taki ma być ten pokój. Powolniak walczył już tam z tkaniną , którą obite były ściany, teraz rozpoczyna walkę z sufitem. Ja natomiast oddaje się pracom renowacyjnym –co idzie mi to jak krew z nosa.

Jak radośnie ostatnio oboje stwierdziliśmy, to nie mieszkanie i sprawy remontowe nami rządzą , ale my nimi rządzimy. Cieszę się niezmiernie, że oboje mamy do tego całego piątego piętra takie podejście ;)

No i majówki nie mogę się doczekać – wyruszamy do Zakopanego – a z Gdańska to nie lada wycieczka;) Bilety PKP zakupione, nocleg zarezerwowany i tylko czekać pozostało. I znów popatrzeć gołym okiem na Giewont.

czwartek, 18 marca 2010

Lepiej, lepiej...

Dziś wstępujemy z Powolniakiem w drugi etap diety. Oboje czujemy się rewelacyjne – mój brzuch nie jest już pękaty jak balon i ogólne samopoczucie jest rewelacyjne. Miłym efektem diety jest również utrata 3 kg zbędnego balastu ;) Wspomnę jeszcze o komforcie wspinanie – mam więcej siły ;)


A dziś - na obiad – pierwsza Powolniakowa zupa ;) Nie mogę się doczekać ;)

środa, 10 marca 2010

Dietka

Niespełna 3 dni temu rozpoczęliśmy z Powolniakiem dietę proteinową. Początki,jak to początki..są trudne.
Pierwszy etap diety polega na jedzeniu w ciągu najbliższych 10 dni jedynie białka ( mam tu na myśli chude mięso, ryby i odtłuszczony nabiał).
Wczoraj myślałam, że padnę na jakąś hipoglikemię – ale wieczorem upiekłam krypto sernik vel ciepły twaróg o lekkim waniliowym posmaku i tym samym zażegnałam cukrowy kryzys.

Mam dość słabą wolę, ale z racji tego , że w całym tym procesie uczestniczymy we dwójkę, to wzajemna motywacja naprawdę mi pomaga.

piątek, 5 marca 2010

Telimena

Do spotkania o którym pisałam, nie doszło, bo w końcu spadło całe 3 cm śniegu, paraliżując tym samym trójmiejską komunikację. Trudno, z mojej strony miasto sparaliżowane nie było.
Ostatnio wyglądam przez okna, szukam Wiosny, szperam i wiem, że niedługo znajdę;) W minioną sobotę kupiliśmy sobie po naszej ulubionej drożdżówce z cukierni Telimena* i udaliśmy się na wycieczkę do Orłowa. Było cudownie, nie dość , ze słońce przygrzewało, to nasze drożdżóweczki nie zawiodły;)Były przepyszne ;)
W mieszkaniu niewiele się zmieniło, pomalowaliśmy sufit i Powolniak zawiesił żyrandole. Swoją drogą w ogóle nie zdawałam sobie sprawy jakie to wszystko jest drogie, kupić 2 żyrandole do jadalni to niemal wydatek 600 PLN – szok. Gdzie podziała się moja wyobraźnia i przezorność
Teraz najbardziej absorbującą rzeczą jest stół i krzesła ;) Ale to trudno sprawa ;)Pomysłów deficyt :/

*Cukiernia Telimena – malutka cukierenka na Gdańskim Wzgórzu Mickiewicza , na ul. Jacka Soplicy ;)

poniedziałek, 22 lutego 2010

Ile razy zaufać..

Ile razy zaufać komuś, kto sponiewierał naszą przyjaźnią ?
Zawiodłam się , nie raz, nie dwa, może trzy. Nikt nie dał mi tak odczuć, że to co robię jest bezsensu. Że moja praca jest bezsensu, że moje życie po pracy jest bez sensu i to wszystko dlatego, że się nie panoszę, że nie pokazuję jaka to ja jestem ważna, nie zadaję się z tępymi dzidami, które myślą, że jak są ładne i pracują w dużych korporacjach to są boginiami. Nie pnę się w natrętny sposób po szczeblach kariery, nikomu nie pokazuję, że jest mały a ja duża, bo po prostu taka nie jestem. Ciekawa jestem jak ludzie w przeciągu roku mogą tak diametralnie się zmienić, ludzi z którymi się mieszkało pięć lat w jednym pokoju i uznawało za najlepszą przyjaciółkę?
To bolało, za pierwszymi dwoma razami , bolało jak cholera. Teraz jest obojętne i właśnie nie wiem czy tak powinno być? Czy ja jestem fair ? Czy nie powinnam, znów zacząć odbudowywać relacji i starać się o przyjaźń, mimo , że nie mam już na to najmniejszej siły ? Nie chce już płakać.

Czuję plecy!

W sumie nadal czuję weekend, czuję plecy i lewą nerkę po sobotnim kuligu we Wieżycy. Czuję nogi po pląsach z Powolniakiem w sopockiej Papryce. Na piątym piętrze czuję farbę i kurz, bo końcu wzięliśmy się dalej za remont, cekolowanie, malowanie , takie tam nudy..ale jak Majewski Szymon mawia – Końca nie widać. Powolniak ostatnio stwierdził, że to my rządzimy mieszkaniem a nie ono nami - w sumie dobrze, bo nie pozwalamy się podporządkować remontowi. Co piątek spotykamy się ze znajomymi na paleniu Sziszy, Powolniak chodzi na pokera, ja co wtorek chodzę na najtańszy aerobik w gdańskiej okolicy (całe 5 PLN), razem chodzimy powspinać się na panelu,a co weekend staram się odwiedzać ukochane Kociewie i rodzinny dom z czerwonej cegły. Mimo to brakuje mi czasu, jakby był jeszcze jeden dodatkowy dzień… Biorąc pod uwagę tempo życia, które w mieście jest parę razy szybsze niż na wsi, ten dodatkowy dzień byłby sprawiedliwym rozwiązaniem.
W zeszłym tygodniu Powolniak zwiastował radość wielką – od marca będą latać podniebne PKS-y * do Barcelony. Do mojej lubej Barcelony, do moich ukochanych lodów, do ławki Gaudiego, do Tortilli Patata i co najważniejsze do najlepszego przyjaciela .

*Mam na myśli Ryanair’a.

poniedziałek, 1 lutego 2010

Weekendowa Teleportacja


Gdyby zamiast środków konwencjonalnego transportu istniała magiczna broszka przyczepiona do ubrania, po naciśnięciu której człowiek teleportował by się gdzie chciał w ramach wykupionego abonamentu – to byłoby super.
Jestem wykończona po weekendzie, to piątkowa szysza u znajomych do późna, to sobotnia wizyta innych znajomych do późna, to w końcu niedzielny wypad do Rodziców w siną dal. Padam na twarz mimo wewnętrznego zadowolenia z wykorzystania czasu.
Remont niestety trzeba też kontynuować, blat kuchenny załatwiać , zlew montować i cieszyć się , że dzięki Bogu kuchnia skończona. Jak już piszę o Bogu , to muszę napomknąć , że tydzień temu olał nas Ksiądz. Śledząc parafialne ogłoszenia na Internecie, byłam przygotowana na jego przyjście, kupiłam nawet ciastka (na pieczenie samodzielne nie pozwala mi stan naszego piekarnika*). I tu klops, czuwałam czytając książkę o Audrey Hepburn do 23. Woda święcona wyparowała z talerzyka, więc zgodnie z Powolniakiem stwierdziliśmy, że nasze piąte piętro bez udziału kogokolwiek poświęciło się samo.

I tak to minęło te parę dni , szybko strasznie.

*Piekarnik jest stary, jak prawie wszystko u Nas. Jest gazowo – prądowy, z tym , że jeżeli podłączę go do prądu, to grzeje bardzo powoli i nie można ustawiać tam nic – zero regulacji temperatury, zero termoobiegu. Jeżeli włączę gaz, to mogę ustawić jedynie intensywność od 1 – 8 , ale to bardzo zdradzieckie, najczęściej spód spalony na podeszwę , a góra jasna jakby temperatura jej w ogóle nie muskała.

** Zdjęcie mojej Kiki, zrobione w weekend u Rodziców na wsi ;) Teraz pewnie obserwuje wiejskie podwórze z wysokości parapetu.

piątek, 22 stycznia 2010

Chora na katar niewydmuchiwalny


NA naszym piątym piętrze już nie pachnie farba olejną. W sumie chyba nadal trochę pachnie poprzednim właścicielem, który moim zdaniem uwielbiał swój ciepły smrodek i frytki ( zza kuchenki gazowej wygrzebałam ich chyba z 4 szufelki pomieszane z paroma starymi bułami). Remont naszego mieszkania przeżywa właśnie załamanie, spowodowane tym, że Powolniak * i ja mamy ostatnio okres wzmożonej pracy naukowej. Dzięki mojej obecnej chorobowej sytuacji wciągam pępek i szlajam się w pidżamie i ochronnym szaliku na szyi chyba do godziny 10. Potem tylko jakieś cztery wstawania na parzenie herbaty świątecznej w ulubionej ( bo jedynej w mieszkaniu) filiżance w bratki i tylko pisanie i pisanie. Gdyby nie terminy na uczelni byłabym w niebie sącząc ulubioną herbatę. Pocieszam się, ze to już finisz, koniec i basta.Chociaż pomysłów na piątą srokę za ogon nie brakuje.
Pożyję, odpocznę , zdecyduję :)


* Powolniak - to moja druga ręka, moja kropka nad i, szczere serce i mądra myśl.